Jak łatwo jest ugrzęznąć w nałogu i jak trudno się z niego wyrwać. Do czego zdolni są ludzie uzależnieni od narkotyku, aby zdobyć pieniądze na kolejną "działkę". Książka okazała się bestsellerem. W 1981 roku Uli Edel nakręcił na jej podstawie film o tym samym tytule "My, dzieci z dworca ZOO". My, dzieci z dworca ZOO. Relacja Christiane jest wstrząsająca. Pokazuje, jak od eksperymentowania z miękkimi narkotykami przechodzi się do najtwardszych. Jak łatwo jest ugrzęznąć w nałogu i jak trudno się z niego wyrwać. Do czego zdolni są ludzie uzależnieni od narkotyku, aby zdobyć pieniądze na kolejną "działkę". Dzieci z dworca ZOO Data publikacji: 14 maja 2018 r. 11:35 Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:49 Jak dobrze, że Opera na Zamku w Szczecinie działa W 1978 roku dziennikarze magazynu "Stern" spisali historię Christiane F. - nastoletniej narkomanki z Berlina. Książka "My, dzieci z dworca Zoo" szybko stała się światowym bestsellerem. Vittorio de Sica – jeden z ojców i czołowych przedstawicieli kina neorealistycznego we Włoszech w latach 40. i 50. – zrealizował w roku 1946 "Dzieci ulicy", film który jest zaliczany do jednego z pierwszych tworów włoskiego neorealizmu. Obraz został uznany przez wybitnego reżysera Orsona Wellesa jako jeden z najważniejszych Dziewczyna ucieka z domu, by odnaleźć się w niezwykle kuszącym alternatywnym świecie. Zacieśniające się z biegiem czasu więzi między nastolatkami sprawiają, że członkowie grupy w hedonistycznych uniesieniach szukają kolejnych dreszczy emocji, przeżywając pełne euforii wzloty i mroczne, niebezpieczne wręcz, upadki. qk2w. Kiedy pracowałem w całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym, widziałem, jak faceci podchodzili do młodych, wychudzonych dziewczyn i znikali z nimi na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Udało im się za to coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Historia uzależnionej nastolatki opisana w książce “My, dzieci z dworca Zoo” powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO Serial jest adaptacją książki, pokazuje losy szóstki nastolatków z Berlina Zachodniego, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą Oglądamy dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool” Sposób przedstawienia ich świata sprawia, nie wierzę w ich siniaki pod oczami, ich tragedia jest dla mnie umowna Więcej recenzji znajdziesz na stronie głównej Książka “My, dzieci z dworca Zoo” to wstrząsające zeznanie nieletniej Christiane F. o rzeczach, jakich doświadczyła, będąc uzależnioną od heroiny 14-latką. Żeby dostać kolejną działkę, sprzedawała swoje ciało na ulicy. Ta książka jest także zapisem wydarzeń, jakie spotkały paczkę jej najbliższych znajomych, z których część nie przeżyła z powodu nałogu. Historia uzależnionej nastolatki powraca po 43 latach za sprawą nowego serialu na HBO GO. Od razu powstaje pytanie, jak na “odświeżoną” wersję historii zareagują osoby pamiętające ten tytuł jeszcze z lat 80. i 90., no i co równie ważne: czy po tak długim czasie losy dzieciaków z Zachodniego Berlina zainteresują odbiorcę nowego pokolenia, dzieciaków z własnymi aktualnymi problemami? Niewątpliwie twórcy serialu dołożyli starań, by tak było. Niekoniecznie z korzyścią dla opowiadanej historii. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Twórcy uprzedzają, że całość jest jedynie inspirowana historią Christiane F. i część prezentowanych postaci i wydarzeń to fikcja. Głównymi bohaterami są tu więc Christiane, Stella, Babsi, Axel, Michi i Benno — szóstka nastolatków, których połączy przyjaźń, a później wspólne narkotyczne zatracenie, które ostatecznie doprowadzi do tragedii. Chociaż nasza szóstka pochodzi z różnych klas społecznych, ich wspólnym mianownikiem stają się przede wszystkim toksyczne relacje w domu z bliskimi lub ich całkowity brak. Nieśmiała Christiane musi przyglądać się stopniowemu rozpadowi małżeństwa rodziców, a nawet i bronić matki przed przemocowym ojcem. Sprawiająca wrażenie pewnej siebie Stella prowadzi ciągłą walkę o utrzymanie w trzeźwości swojej matki alkoholiczki. Pochodząca z wyższych sfer delikatna Babsi podlega ciągłej musztrze przez zimną i apodyktyczną babcię, chcącą za wszelką cenę zrobić z dziewczynki “prawdziwą damę”. Pewny siebie Benno nie ma praktycznie żadnych rodzinnych relacji, żyje więc w brudnej klitce z zabiegającym o jego sympatię Michim. No i jest jeszcze Axel, sympatyczny i dobroduszny chłopak znikąd, którego przez pewien czas definiuje praca w fabryce. Jednym z głównych czynników, który popycha ich w stronę ciągłych imprez w nocnym klubie i coraz twardszych narkotyków, to właśnie brak komunikacji i zrozumienia ze strony opiekunów oraz poczucie przynależenia do paczki, gdzie wszyscy trzymają się razem i wspólnie ćpają. Heroina to jednak drogie hobby i pieniądze szybko się kończą. Nasi bohaterowie decydują się więc robić coraz więcej i więcej, by zdobyć kolejną działkę. Prostytuowanie się staje się dla nich szansą na stały dostęp do towaru. Atrakcyjne życie młodych narkomanów I tu zaczyna się mój problem z serialem, bo chociaż wzięto na warsztat bardzo mocną historię skłaniającą do dyskusji na temat decyzji podejmowanych w młodym wieku, które rzucają cień na resztę życia lub wręcz to życie niszczą, to można odnieść wrażenie, że twórcy postanowili uatrakcyjnić całość, kładąc szczególny nacisk na dopieszczenie warstwy wizualnej. Jest tu kilka scen żywcem wyjętych z “Trainspotting”, no i fajnie, ale to, co niepokojąco wysuwa się na pierwszy plan, to że wszystko jest tu… zbyt czyste, za ładne. Jakby prezentowany świat został przefiltrowany, instagramowany, tak by było estetycznie dopracowane, jak spod linijki. Obserwujemy to wszystko w akompaniamencie co rusz pojawiających się utworów — klasyki przeplatają się z nowszymi piosenkami mającymi wywołać u nas konkretny nastrój. Ten miks bodźców sprawia jednak, że doznaję dysonansu poznawczego, bo przecież oglądam dramat o nieletnich narkomanach i dziecięcej prostytucji, ale twórcy serialu doszli do wniosku, że nawet coś tak strasznego musi wyglądać “cool”. Fun Fact: jeżeli ktoś przestanie oglądać serial w połowie, czyli przy czwartym odcinku, może nawet dojść do wniosku, że wspólne ćpanie paczki znajomych to najlepsza rzecz, jaka ich spotkała w tym smutnym, szarym świecie. Nawet gdy wszystko zaczyna się już sypać w życiach tych nastolatków, ja już nie wierzę w ich siniaki pod oczami, to zmęczenie i bezradność — ich tragedia jest dla mnie umowna, tak samo jak przedstawiony tu świat kipiący nihilizmem i zwyrodnialcami. Twórcom serialu udało się coś, czego się nie spodziewałem — sprawili, że historia Christiane stała się mi obojętna. Na domiar złego początek i koniec serialu zamyka się klamrą sugerującą, że cała ta historia była jedynie smutnym epizodem w życiu głównej bohaterki, dzięki któremu czuje się teraz niezwyciężona. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO My dzieci z dworca Zoo - Christiane i Babsi Foto: HBO GO Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran No ale przecież serial jedynie inspiruje się prawdziwym życiem, które takie piękne już nie jest. Warto w tym miejscu przypomnieć, że historia spisana przez dziennikarzy Kaia Hermanna i Horsta Riecka i wydana w formie książki w 1978 r. została przetłumaczona na 30 języków i sprzedała się w nakładzie ok. 5 mln egzemplarzy. To pozycja szalenie ważna, bo z jednej strony pokazywała narkotyczny “krajobraz” Berlina Zachodniego pod koniec lat 70., do którego wreszcie mogli zajrzeć przeciętni obywatele. Z drugiej “My, dzieci z dworca Zoo” dokonywała bolesnej wiwisekcji na apatycznym społeczeństwie, które było żyzną glebą dla tego dramatu, jak i rzucała światło na problem dysfunkcyjnych relacji w niemieckich rodzinach. Marazm, poczucie bezsilności i przemoc domowa — to wszystko było preludium do dramatu nastolatków, dla których uprawianie seksu za pieniądze z obcymi ludźmi i wkuwanie sobie igieł w brudnych dworcowych kiblach przestało być czymś nadzwyczajnym, a stało się codziennością. Historię „My, dzieci z dworca Zoo” przeniesiono już raz na duży ekran w 1981 r. i był to druzgoczący emocje obraz pełen brudu i smutku, który zostanie w waszej pamięci na długo. W mojej został. Mówi się, że ten film jest kultowy tak samo jak książka. Słusznie. Historia o uzależnieniu Warto w tym miejscu dodać, że Christiane F., czyli tak naprawdę Christiane Vera Felscherinow, nigdy tak naprawdę nie uwolniła się od środków odurzających. Po wydaniu książki i po premierze filmu w 1981 brylowała na amerykańskich salonach wśród śmietanki towarzyskiej świata filmu i muzyki z Los Angeles. Jak jednak wspominała w wywiadach, zwykli ludzie woleli trzymać się od niej z dala — obserwować z zafascynowaniem, jak najbardziej, ale z odległości, jak jakiś okaz. Traf chciał, że jej historia o uzależnieniu z czasem stała się jej życiowym źródłem dochodu w postaci wpływów ze sprzedaży książek. W 2013 r. opowiedziała w jednym z wywiadów, że pije dużo alkoholu i zażywa metadon, dzięki czemu nie sięga po strzykawkę. Podejrzewała wtedy, że przez swoją chorobę — nabawiła się marskości wątroby — nie zostało jej wiele lat. W 2014 r. opublikowano jej autobiografię zatytułowaną “Życie mimo wszystko”. "My, dzieci z dworca Zoo" serial HBO na postawie książki Foto: HBO GO Uzależnienie i dziecięca prostytucja to nie jest ładny widok Pierwszy raz dowiedziałem się o istnieniu “My, dzieci z dworca Zoo” w pierwszej połowie lat 90. na jednym z wakacyjnych obozów, na który wysłali mnie rodzice. Pamiętam, że już wtedy tytuł owiany był legendą lektury, której “rodzice nie chcą, byśmy znali”, bo są w niej treści nieodpowiednie dla młodego człowieka. Oczywiście uważam, że jest zupełnie na odwrót i to właśnie młodzi ludzie powinni poznawać tę historię, zobaczyć w niej swoich rówieśników i to, jak kruchym jest nasze życie. Traf chciał, że lata później, kiedy byłem dwudziestoparolatkiem, zatrudniłem się na czas wakacji do całodobowej księgarni na Dworcu Centralnym. Słowo księgarnia jest tu użyte trochę na wyrost, bo miejsce przypominało bardziej kiosk w jednym z długich podziemnych korytarzy. Sprzedawano tam książki i komiksy, które podróżni mogli kupić niezależnie od pory dnia czy nocy. To było na długo przed generalnym remontem tego miejsca. W nocy klientów było oczywiście mniej, więc mogłem spokojnie czytać najciekawsze tytuły, ale to nie znaczy, że nic się nie działo. Dworzec tętnił życiem przez całą dobę — po prostu w nocy było trochę ciszej, ale wciąż słychać było śmiechy i kłótnie podczas późnych powrotów do domu. W weekendy pijani ludzie śpieszyli się na swoje nocne autobusy. Byli też bezdomni, którzy korytarzami ciągnęli na wózkach całe swoje dobytki, prawdopodobnie przepędzeni z jakiegoś wcześniejszego miejsca przez służby porządkowe. Czasami podchodzili do okienka coś wybełkotać lub pogadać o życiu, które kiedyś mieli. Gadaliśmy. Widziałem też, jak faceci z teczkami podchodzili do wychudzonych dziewczyn w kilkudniowych ubraniach, które mogłyby być moimi rówieśniczkami i proponowali im coś na ucho, by później zniknąć wspólnie na końcu korytarza. To nie był ładny widok. Nigdy taki nie powinien być. Twórcy serialu “My, dzieci z dworca Zoo” chyba o tym nie wiedzieli. Serial “My, dzieci z dworca Zoo” ma osiem 50-minutowych odcinków i od dziś można go oglądać na HBO GO, a w kwietniu na HBO. Zobacz także: Audioriver goes green Nastoletni narkomani są piękni i stylowi nawet na dnie heroinowego nałogu, prostytuujący się, żebrzący czy zaliczający blackouty w dworcowej toalecie. Spisana przez dziennikarzy „Sterna” relacja Christiane F., jednej z wielkiego grona nastoletnich narkomanów okupujących w połowie lat 70. XX w. dworzec ZOO w Berlinie, poszerzona o perspektywę jej matki, policjantów, urzędników i socjologów, stała się hitem. Wydana w Niemczech w 1978 r., sfilmowana dwa lata później z piosenkami Davida Bowiego, przetłumaczona na 30 języków, w Polsce ukazała się w latach 80. i wciąż jest wznawiana, doczekała się też licznych adaptacji teatralnych. A teraz powstał niemal ośmiogodzinny, niemiecki serial. I jest trudny do odróżnienia od tysiąca wylewających się obecnie z platform i stacji produkcji dla młodzieży. My, dzieci z dworca ZOO (Wir Kinder vom Bahnhof Zoo), reż. Philipp Kadelbach, HBO GO, 8 odc. Polityka (3302) z dnia Afisz. Premiery; s. 69 Oryginalny tytuł tekstu: "Kiedyś kultowa" Słynny krytyk filmowy Robert Ebert napisał w 1982 roku, że My, dzieci z dworca Zoo to jeden z najbardziej przerażających filmów, jakie dane mu było obejrzeć w swoim życiu. Historia o nieletnich Niemcach umierających z przedawkowania narkotyków musiała robić w dniu premiery na widzach piorunujące wrażenie, aczkolwiek wydaje się, że równo czterdzieści lat po pierwszych kinowych seansach nie niesie już za sobą takiej mocy. Wszystko zaczęło się w Berlinie Zachodnim w roku 1978, kiedy to przed jednym z sądów toczył się proces przeciwko mężczyźnie oskarżonemu o korzystanie z usług niepełnoletnich prostytutek w zamian za narkotyki. W roli świadka na rozprawie pojawiła się szesnastoletni Christiane Felscherinow, która swoim zachowaniem od razu zwróciła uwagę dziennikarzy z magazynu Stern. Kai Hermann i Horst Reick na tyle zainteresowali się losem dziewczyny, że z pierwotnie zaplanowanego dwugodzinnego wywiadu pozostało znacznie więcej – setki minut nagrań spisanych w formie książki, która od razu po premierze wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Na fali popularności pojawiła się szansa na ekranizację opowieści Christiane F., której reżyserem został debiutujący na wielkim ekranie Uli Edel. Wcześniej miał okazję realizować tylko krótkometrażówki i projekty dla telewizji, a tu pojawiła się okazja od razu do zmierzenia się z trudnym, zwłaszcza pod względem emocjonalnym, materiałem. W końcu mowa o historii młodych osób, które z tygodnia na tydzień staczały się na samo dno społecznego piekła, gdzie za pokarm służyły narkotyki, zaś za walutę – ich własne ciała. W przeciwieństwie do tegorocznego serialu My, dzieci z dworca Zoo, Edel w głównych rolach obsadził naturszczyków będących w tym samym wieku, co ich literackie pierwowzory. Wcielająca się w narratorkę i najważniejszą bohaterkę Natja Brunckhorst miała na planie filmowym czternaście lat. Jej wygląd robił piorunujące wrażenie – nakładany mocny makijaż tylko podkreślał dziecięcość twarzy, a pożyczane od filmowej matki buty na obcasie uwydatniły drobną posturę, tak bardzo absurdalnie prezentującą się na tle obskurnego dworca kolejowego, zasyfionych toalet i szaroburych ulic, na których czekała na kolejnych klientów. Choć na podstawie rozwoju fabuły dosyć łatwo można rozpisać trajektorię losów protagonistki – od rozbitego domu na obrzeżach Berlina przez uczęszczaną dyskotekę Sound aż do opustoszałych parkingów razem z obleśnymi klientami – to często brakuje związku między kolejnymi scenami, jak gdyby materiał był zbyt obszerny, przez co scenarzyści musieli często korzystać z nożyc, wycinając kolejne istotne elementy całości. Najlepiej to widać w kontekście sfery psychologicznej, prawie całkowicie pominiętej przez reżysera. Bardzo rzadko postacie mówią o swoich emocjach. Dochodzi do tego tylko w najbardziej kryzysowych sytuacjach, gdy są na narkotykowym głodzie i potrzebują choćby jednej dawki, dzięki której mogliby „normalnie” funkcjonować. Z drugiej strony wspomniana wyżej taktyka przynosi Edelowi zaskakujące, bardzo pozytywne efekty. Na przykładzie serialu My, dzieci z dworca Zoo widać dokładnie, jaka „moda” obecnie panuje wśród twórców – na potęgę eksploatuje się muzykę, którą usilnie próbuje się budować napięcie i wzbudzać emocje wśród widzów. Cisza jest zabiegiem prawie że zapomnianym. Tymczasem w filmie z 1981 roku w zasadzie nie mamy do czynienia z podłożoną ścieżką dźwiękową. Prawie każda wykorzystana piosenka, poza Heroes Davida Bowiego (chociaż słynny artysta wykonuje „na żywo” inny utwór ze swojego repertuaru) pochodzi ze świata przedstawionego. Uli Edel stawia na dźwięk diegetyczny, przez co w kluczowych momentach, na przykład w trakcie drastycznie pogarszającego się zdrowia Christiany wskutek zażycia narkotyków, panuje cisza. Odbiorcy nie są bombardowani kolejnymi bodźcami, pozostają sam na sam z cierpiącymi nieletnimi. Gdy doda się do tego jeszcze chłód bijący z niebieskoszarych kadrów, powstaje niesamowity efekt – forma pomaga w odzwierciedleniu atrofii uczuć i alienacji doznawanej przez obserwowane osoby. My, dzieci z dworca Zoo to szalenie trudny do sklasyfikowania film. Z jednej strony można odnaleźć w dziele Edela paradokumentalny styl, ciągoty do obserwacji pozbawionej moralnej oceny bohaterów. Reżyser woli podglądać aniżeli kreować i narzucać komuś własną wizję. Chce naturalistycznie oddać zgniliznę świata przedstawionego, przez co ustawia kamerę w taki sposób, by z lubością rejestrować wymioty Christiny albo strzykawki regularnie wbijające się w jej wątłe żyły. Artysta w kontrowersyjny (według mnie przesadzony) sposób pokazuje nagie ciała nieletnich, czego robić nie powinien niezależnie od podejmowanego tematu. Odważnym krokiem było zatrudnienie naturszczyków: na pewno młode twarze dodają realizmu, ale brak umiejętności aktorskich obnaża ubogie dialogi. Niektóre zachowania nastolatków wyglądają na totalną amatorszczyznę, a nie odgórnie zaplanowane działania. Również pod kątem technicznym ujawniają się zabawne braki. Scena „odwyku” Christiny i jej chłopaka przypomina kino klasy B, a ich pierwszy stosunek jest fatalnie zmontowany. Dzieło niemieckiego reżysera dalekie jest od socjologicznych wycieczek, twórcy zależy na swoich bohaterach, nie na interpretacjach znanej mu rzeczywistości, niemniej jednak nie sposób pominąć również tego aspektu jego filmu. Choć film My, dzieci z dworca Zoo jest historią o zgubnym wpływie narkotyków, to w tle przewija się depresyjny Berlin Zachodni. Niby za murem znajduje się gorszy świat, a to na często uczęszczanym dworcu znajdują się tabuny nastolatków, którzy mieli mieć przed sobą świetlaną przyszłość, a poprzez brak perspektyw i dojmujące poczucie beznadziei pogrążyli się w odmętach nałogu. Uli Edel specjalnie zatrudnił prawdziwych narkomanów i prostytutki, by udowodnić, że tuż pod nosem szybko bogacących się mieszkańców metropolii tworzy się drugi świat oparty na innych zasadach, zamieszkały przez ludzi z różnych względów wypchniętych poza margines. My, dzieci z dworca Zoo jest filmem, który pod wieloma względami źle się zestarzał. Mimo to seans czterdzieści lat po premierze nadal przynosi bolesną prawdę na temat straconej części berlińskiego pokolenia, któremu nie dane było odnaleźć szczęścia na swojej drodze. Wydaje się, że Uli Edel swoim dziełem wyważył pewne drzwi dla kolejnych produkcji, w których jeszcze mocniej i dosadniej eksploatowano wątek zgubnego wpływu narkotyków na ludzki organizm. Warto docenić niemiecką produkcję, niezależnie od efektów końcowych, za szczerość i odwagę w podejmowaniu trudnych tematów. "My, dzieci z dworca Zoo" to wyczekiwany serial zwłaszcza dla fanów głośnej publikacji dziennikarzy "Sterna", czyli Kai Hermann i Horsta Riecka, której bohaterką była Christiane Felscherinow. Książka "My, dzieci z dworca Zoo" po raz pierwszy ukazała się w roku 1978. Do Polski trafiła w 1984. Po raz kolejny zyskała u nas popularność wraz z czwartym wznowieniem, pod koniec lat 90. Dzięki temu następne pokolenie czytało historię dzieciaków żyjących na dworcu Zoo w Berlinie Zachodnim, gdzie ciało było najcenniejszą walutą, za którą można było kupić najbardziej pożądane używki, z H na czele. Heroina zdominowała wówczas życie wielu nastolatków uciekających z domów przed przemocą, ubóstwem, niezrozumieniem. Swoją metę znajdowali na dworcu. Pierwotnie dziennikarze "Sterna" zamierzali porozmawiać z Christiane na temat problemów współczesnej młodzieży, z czasem jednak ich rozmowy skupiły się na losach samej Christiane, która mimowolnie stała się twarzą pokolenia X. Pomysł, aby na nowo zekranizować historię Christiane (pierwszy był film fabularny z 1981 roku), wydawał się dość ryzykowny, ponieważ Christiane opowiada o wydarzeniach z lat 1975-1977, które pokoleniu obecnych młodych dorosłych mogą wydawać się obce bez znajomości odpowiedniego kontekstu kulturowego i społecznego. W końcu mowa o czasach, gdy dla nastolatków najważniejsze były subkultury. Silna identyfikacja z określoną kulturą muzyczną stanowiła trzon tożsamości każdego dzieciaka pogubionego w codzienności. Jedynym filarem była dla niego chociażby twórczość Davida Bowie. Z tego powodu jednym z głównych bohaterów serialu stał się wizerunek i muzyka tego artysty, będącego także ikoną dla szóstki znajomych wspólnie spędzających czas na dworcu Zoo i w klubie "Sound". My, dzieci z dworca Zoo – manifest pokolenia X Niemiecki serial, który od jutra będzie dostępny na HBO GO, jeszcze przed premierą bywał porównywany do "Euforii", ale jednak – mimo podobnej tematyki, czyli problemu uzależnień wśród nastolatków – sporo je różni. Między innymi fakt, że znajomi, których wspomina i opisuje Christiane, nie mieli dostępu do wiedzy na temat używek, detoksu i ucieczki przed nałogiem, jaki posiadają współcześni nastolatkowie. W książce "My, dzieci z dworca Zoo" czuć wyraźnie lata 70., a tym samym beztroskę i nieświadomość, że za chwilę świat opanuje kolejna plaga, czyli HIV i AIDS. Brak wiedzy na temat skutków dzielenia jednej strzykawki do iniekcji był dość powszechny, co dzisiaj byłoby trudne do uwierzenia, gdy mowa o bohaterach takich seriali jak "Euforia", pewnie poruszających się w środowisku cyfrowym. Christiane (w tej roli Jana McKinnon) poznajemy w niezwykłym dla niej dniu. Dziewczyna wychodzi z domu, wsiada do windy, żeby wydostać się z budynku i tuż po naciśnięciu guzika, winda ma awarię. Christiane wychodzi z tego bez szwanku, mimo że powinna być mocno poturbowana. Uznaje to za cud i znak, że ma sporo szczęścia, które od teraz nazywa "nieśmiertelnością". W szkole zaczyna kolegować się ze Stellą, bardziej doświadczoną od Christiane, jeśli chodzi o eksperymenty z różnymi używkami. Póki co, dla Christiane palenie papierosów Marlboro wydaje się sporym wyczynem. Z czasem poznaje też Babsi i kolegów: Axela, Michi i Benno. Paczka znajomych imprezuje w klubie "Sound", szuka pieniędzy na kolejne dragi i pracuje albo uczy się w przerwach pomiędzy kolejnymi imprezami. Ośmioodcinkowy serial (widziałam już całość) przedstawia historię Christiane i dzieciaków z dworca Zoo oraz ich krętych życiowych ścieżek. Dziewczyna zaczyna jako niesprawiająca większych problemów uczennica, której jedynym występkiem może być podkradanie od matki jej butów na obcasie. Poza tym uczęszcza do szkoły, przeżywa pierwsze zakochanie i szuka sposobu na wbicie się do paczki Stelli. Wydaje się, że z tej drogi trudno jest zboczyć. Okazuje się jednak, że wręcz przeciwnie – w ciągu dekady można całkowicie wywrócić swoje życie do góry nogami. Teoretycznie wiemy, że Stella chce poskładać swoją rodzinę w całość i zmusić matkę do leczenia alkoholizmu, Christiane chciałaby, żeby jej rodzice się nie rozstali, Axel ma sporo muzycznych fascynacji i talentów, a Michi i Benno chcą ocalić życie psa Benno. Z czasem jednak priorytety, cele, marzenia gdzieś im umykają i brakuje nawet siły, żeby posprzątać pokój. Obniżają standardy i mieszkają w ruderze coraz mniej przypominającej dom. W tym wszystkim chyba tylko David Bowie i jego muzyka są jeszcze ważne, chociaż nie na tyle, żeby nie odsprzedać biletów na jego koncert, a środków ze sprzedaży nie przeznaczyć na 4,5g H. My, dzieci z dworca Zoo, czyli euforyczne uniesienia Obsada serialu jest bardzo mocna i wszyscy młodzi aktorzy radzą sobie świetnie. Poza Janą McKinnon, w serialu występują: Michelangelo Fortuzzi jako Benno, Lea Drinda jako Babsi, Lena Urzendowsky jako Stella, Jeremias Meyer jako Axel oraz Bruno Alexander jako Michi. Dobrze obsadzeni, każdy z innej bajki, świetnie prezentują dworcową młodzież i jej problemy. Poważne zarzuty można mieć do zbytniej dbałości o estetykę ich stylu i licznych outfitów. Kto czytał książkę, ten wie, że życie na dworcu to przede wszystkim brudne ubrania, brudne toalety, brak miejsca do mycia, jedzenia, odpoczynku. Wszystko to wpływa na wygląd i kondycję człowieka. Gdy jednak spoglądamy na bohaterów serialu, mamy wrażenie że urwali się z sesji zdjęciowej jakiegoś modowego czasopisma. W serialu nawet iniekcja wygląda jak estetyczny performens. Podobnie jest, gdy mowa o wnętrzach, pięknie wystylizowanych na retro przełomu lat 70. i 80. Meblościanki, krzesła, fotele, rośliny doniczkowe idealnie pasują do domów z wczesnych ejtisów. Równie klimatycznie jest we wnętrzach knajp, zakładów pracy czy nocnych klubów. Nieco zbyt klimatycznie jak na miejsca, w których bohaterowie ciągle coś sobie wstrzykują, wymiotują, generalnie – nie panują nad swoją fizjologią. Bez muzyki ten retro serial by nie istniał. Usłyszymy więc największe hity przełomu lat 70. i 80. oraz sporo muzyki Davida Bowie, o którym już wspominałam. Christiane i jej przyjaciele wydają się kompletnie pogubieni w rzeczywistości. Coraz bardziej desperacko zawierają przyjaźnie, wchodzą w związki, szukają pracy, czasem też powracają na łono rodziny (najczęściej żeby ukraść ostatni wartościowy przedmiot, który wciąż znajduje się w domu). Gdyby szukać podobieństwa do innego serialu powstałego na kanwie publikacji książkowej, to warto wspomnieć szwedzką trylogię autorstwa Jonasa Gardella pt. "Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek". Jest ona skupiona na epidemii AIDS w Szwecji, ale podobnie przedstawia wątki dotyczące sfery płatnych usług seksualnych, a także uzależnień osób zajmujących się sexworkingiem. My, dzieci z dworca Zoo – dla kogo jest ta historia? Reżyserem serialu jest Philipp Kadelbach ("SS-GB", "Generation War"), który jest także jednym z jego głównych twórców wraz z Annette Hess ("Weissensee", "Ku'damm 56", "Ku'damm 59"). Hess pełni także obowiązki głównej scenarzystki i producentki kreatywnej. Ten duet postawił na to, aby opowiedzieć znaną poprzednim pokoleniom historię Christiane F., której losy była absolutnym zaprzeczeniem szczęśliwego dzieciństwa (dziewczyna mając 13 lat, sięgnęła po heroinę). Mimo że w serialu opowiada się o latach 70. i 80., to jednak język tej opowieści jest odmienny od tego, jak mówiono o problemie uzależnień, gwałtów, przemocy domowej kilka dekad wcześniej. Postawiono na uwspółcześnienie rozmów nastolatków tak, aby trafić do najmłodszych pokoleń widzów. Bohaterowie są starsi niż książkowi, przez co możemy uznać, że to "prawie dorośli" (w książce mają około 13-15 lat, a w serialu 16-18). Serial traci więc na mocnym uderzeniu przez "wygładzenie" metryk swoich bohaterów, dodanie im odrobiny dojrzałości. Z pewnością przyciągnie uwagę młodej publiczności, ale osobom, które czytały książkę i oglądały film z 1981 roku, może nie przypaść do gustu z uwagi na zmiany fabularne, zupełnie nową estetykę i sprofilowanie na nowego widza. Takiego, który nie pamięta głośnych debat publicystycznych i recenzji kolejnych wznowień "My, dzieci z dworca Zoo". My, dzieci z dworca Zoo od 27 lutego na HBO GO My, dzieci z dworca relacja piętnastoletniej narkomanki z Berlina F. /przełożył/ Ryszard TurczynWydawnictwo Iskry, Warszawa 1987 Niniejsza książka podejmuje bardzo istotną problematykę dotyczącą zjawiska narkomanii, stąd też jej przesłanie pomimo upływu lat pozostaje nadal aktualne. Z tego też względu książka warta jest polecenia, szczególnie młodym ludziom, gdyż to oni najczęściej stają się ofiarami tego zgubnego uzależnienia. Tym bardziej, że książka opiera się na faktach, zawiera rzeczywiste opisy osób i zdarzeń, które miały miejsce w latach siedemdziesiątych minionego stulecia w Berlinie Zachodnim. Główną bohaterką jest – tudzież autorką książki – jest Christiane, którą poznajemy w wieku sześciu lat, w trudnym dla niej momencie przeprowadzki z wioski do wielkiego miasta, Berlina. Christiane opowiada po kolei swoje życiowe perypetie, które są nie tyle interesujące, co momentami wręcz dramatyczne. Stajemy się świadkami wydarzeń, które nikomu nie mogą pozostać obojętne, bo rzecz w tym, że od początku do końca ich uczestniczką jest dziewczynka – dziecko …. Życie w wielkim mieście okazało się początkiem trudnej drogi dla naszej bohaterki; w niedługim czasie, z powodu przemocy ze strony jej ojca, musiała wraz z matką i siostrą wyprowadzić się z domu. Ich mama zdecydowała się na rozwód, chcąc oszczędzić sobie i córkom dalszych upokorzeń ze strony ich ojca. W nowym mieszkaniu, oprócz matki i córek, zamieszkał jeszcze przyjaciel mamy – Klaus. Po jakimś czasie siostra Christiane wyprowadziła się jednak do ojca, i od tej pory nasza bohaterka została sama – matka by la zbyt zajęta sprawami rozwodowymi i swoim przyjacielem. Dużym stresem okazało się dla Christiane wejście w środowisko niwej szkoły, tym bardziej, że spóźniła się dwa tygodnie, ponieważ była z ojcem na wakacjach w Hiszpanii. Bardzo trudno było jej się zaaklimatyzować w klasie, gdzie w zasadzie wszyscy już w jakiś sposób się zintegrowali. Jej uwagę przykuła Kessie – dziewczyna, która była najbardziej popularna. Christiane zapragnęła, aby Kessi zainteresowała się nią, i to się jej udało, i choć dziewczyna o tym nie wiedziała, to od tej pory rozpoczął się dla niej bardzo trudny okres w życiu. Kessi bowiem, nie tylko sama była narkomanką, ale obracała się w środowisku narkomanów, w które wciągnęła także Christiane. Nasza bohaterka w wieku dwunastu lat paliła haszysz, a wieku trzynastu sięgnęła po heroinę. Ponadto związała się z chłopakiem – Detlefem – także narkomanem. Teraz już razem wirowali w świecie narkotycznych imaginacji, brnąc coraz dalej, i dalej… Ich znajomi, przyjaciele, również ćpali – cały świat, całe życie Christiane kręcił się od tej pory wokół narkotyków. Pieniądze zarabiali w różny sposób, najczęściej upokarzający – Detlef uprawiał seks homoseksualny, a Christiane oralny. Nic ich nie powstrzymywało od narkotyków, nawet śmierć młodziutkich przyjaciół… Ta równia była równią pochyła, skierowaną tylko w dół. Nie wiadomo, jak skończyłaby się historia Christiane, gdyby nie pomoc jej rodziców, którzy wreszcie się obudzili, i dostrzegli problem. Choć to wcześniej mama zorientowała się, że jej córka jest narkomanką, i to głównie dzięki niej nasza bohaterka wyszła z nałogu. Zamieszkała u swojej ciotki w Hamburgu, odseparowana od grona znajomych narkomanów i zaczęła żyć bez prochów, bez heroiny. Koszmar swojego życia opowiedziała dokładnie w swojej książce, która powinna w moim przekonaniu stać się lekturą obowiązkową dla młodzieży, ale także dla ich rodziców – jako przestroga przed pozostawieniem w osamotnieniu, przed ucieczką, przed zamykaniem si e w sobie, w kręgu własnych spraw, wreszcie przed brakiem zainteresowania ludźmi, szczególnie tymi bliskimi… (Weronika)

recenzja filmu dzieci z dworca zoo